Podczas otwierania paczki z zagranicy dziewczynka wyraża zachwyt słowem "Łał!". W tamtych latach dzieci nie znały takiego słowa; zalew tego amerykanizmu zaczął się kilkanaście lat później. Najpopularniejsze dziecięce wyrazy zachwytu z tamtego okresu to "jeny", "o jaa", "o ja cie" itp. (Chętnie przeczytam w komentach inne propozycje osób,których dzieciństwo przypadło na lata 80te :) )
chociaż skoro dziewczynka uczyła się angielskiego to mogła (jako nieliczna) znać taki zwrot
Ale kto w tamtych czasach miał wdrażany angielski? Nie było czegoś takiego… był albo rosyjski albo niemiecki …
jestem rocznik 78, angielskiego się uczyłem (prywatnie) już jakoś w 88/89. A jeśli chodzi o niezgodności - scena z dziećmi idącymi pod parasolem też do wymiany. A raczej te nowoczesne parasole.
U mnie w latach 80tych, satelitę zbiorczą na bloku zamontowali i całe osiedle miało MTV i RTL :)
Nie wiem tylko dlaczego te dzieciaki takie otyłe, bo słodycze i mięso były od święta.
W mojej klasie w podstawówce (przełom lat 70-80 była jedna dziewczyna nas którą mówiło się "gruba", choć wg aktualnych standardów byłaby zapewne "normalnej budowy" ;), reszta same szczuplaki.
Choć z tym mięsem i słodyczami "od święta" to przesada. Przydział na kartki nie był taki mały, a i poza nim też coś dało się kupić. Głodni nie chodziliśmy, ale za to dużo więcej zażywaliśmy ruchu i stąd ten brak grubasków. ;)
Głodu nie było. Nawet w dobrym tonie to było, charakterystyczne dla PRLu, głośne ubijanie schaboszczaka co niedziele :)
A zamiast słodyczy codziennie owoce się jadło, zimą konfitury, a od biedy to kogla-mogla, zawsze mogło się sobie ukręcić :)
Mięsa spożywano więcej niż dzisiaj, tyle że to było mięso w 100% z mięsa, a nie z dziwnymi dodatkami, w tym z cukrem, jak dziś Problem był z czekoladą, bo kakaowce rosły w krajach całkiem podporządkowanych Zachodowi i miały bana na swobodny handel z nami.
"Mięsa spożywano więcej niż dzisiaj" - jakieś źródło tych informacji? dane statystyczne mówią co innego.
"W latach 60. przeciętny obywatel PRL zjada (...) około 50 kg mięsa (rocznie)"
"W roku 1980 spożycie mięsa w PRL wynosiło 74 kg na osobę, przy dominacji mięsa wieprzowego; w roku 1982 spadło do 65,7 kg; a w następnym wyniosło tylko 58,2 kg." (jak więc widać kryzys tutaj grał ważną rolę)
jeśli chodzi o współczesną konsumpcję to mówi się o 70 kg. Fakt, wspomina się o tendencji spadkowej, ale nie dlatego, że mięsa brakuje a z racji świadomego rezygnowania z niego.
Był też angielski. W mojej szkole niektóre klasy miały niemiecki a niektóre angielski ja należałem do klasy co był angielski tak więc słowo łał nie było mi obce nie ma co szukać dziury w całym
Tak. Moja mama w szkole średniej LO miała rosyjski i angielski. A był to przełom lat 60 i 70.
Scena w restauracji na Węgrzech, gdzie starsza dziewczynka zamawia napoje po angielsku i na pytanie "skąd go zna" odp " babcia nam zapłaciła". Nie ma za co.
Jak to nie ma za co, jak zapłaciła za angielski? :D
Z filmami jest tak, że nie sposób się spierać, że w jakiejś jednostkowej, hipotetycznej sytuacji coś nietypowego mogło się zdarzyć, ale dla mnie scenka jest oczywiście totalnie niewiarygodna.
Przecież babcia miała stały dochód, a lekcje angielskiego nie były jakoś kosmicznie drogie - pozdrawia rocznik 1977.
Tak jak napisałem, dla mnie to scenka mało wiarygodna. Świat tak nie funkcjonuje.
Nie wystarczy mieć stały dochód, by zafundować nieobytym w świecie latoroślom taki poziom nauczania języka obcego, by z dużą pewnością siebie zaingerowały w konwersację z kelnerem, który owego języka również nie używa jako ojczystego.
Zresztą doskonale widać to na przestrzeni kolejnych dekad, kiedy obserwuje się poczynania Polaków (w tym młodych) za granicą. Na początku lat dziewięćdziesiątych nawet ci, którzy liznęli co nieco angielskiego, za granicą jakimś cudem zazwyczaj ograniczali swój zasób słownictwa do 2-3 zwrotów i usiłowali porozumiewać się nieomal na migi. Później wielu było takich, którzy uczęszczając na angielski, zdobywali nawet jakieś certyfikaty i całkiem nieźle wypełniali testy gramatyczne. Ale w zagranicznych sytuacjach oficjalnych rozumieli bardzo niewiele i zwyczajnie dukali pojedyncze zwroty, kontakt z kelnerem traktując jako mocno stresujące doświadczenie społeczne.
Nauka języków obcych, w tym także angielskiego, niezwykle często była po prostu kompilacją odpytywania ze słówek, czytania tekstów na głos i rozwiązywania ćwiczeń gramatycznych. Lektor zazwyczaj nie miał szczególnej styczności z żywym językiem, a jego wymowa, z różnych względów, pozostawiała bardzo wiele do życzenia.
Ponadto, bardzo pokaźny odsetek naszych rodaków po prostu nie stołował się w restauracjach. Uczucie skrępowania było więc czymś zupełnie naturalnym nawet w rodzimych lokalach z obsługą kelnerską.
Dopiero ostatnie naście lat to czas, w którym młodzi ludzie przywykli do kontaktu z rówieśnikami z innych europejskich krajów i do tego, że komunikacja z nimi odbywa się w języku angielskim.
Akcja filmu rozgrywa się jednak znacznie wcześniej. Nie wiem ile jeszcze truizmów powinienem zawrzeć w swojej argumentacji, ale nie było wtedy Erazmusów czy Internetu, a dialogi w anglojęzycznych filmach wzorowo zagłuszał lektor.
Więc nawet jeśli przyjmiemy, że jakiś młodzian chłonął z telewizji język i kulturę angielską, znał na pamięć teksty ulubionych przedmiotów i miał ekstremalne szczęście trafić na nauczyciela, który wyuczył go naprawdę nieźle angielskiego w formie biernej i czynnej, że tak to określę, to pozostaje jeszcze kwestia ogłady w kontakcie z kelnerem. Po rodzince zaprezentowanej w sposób taki jak na filmie po prostu trudno mi się tego spodziewać.
Więc jeszcze raz - czy dokładnie taka scenka mogła się wydarzyć w owym czasie? Owszem, mogła! Ale po prostu było to mało prawdopodobne.
Równie dobrze, dziecko mogło złożyć zamówienie po węgiersku i zdziwionych rodziców poinformować:
"Babcia kupiła mi rozmówki".
Miałem w klasie (podstawówka, przełom 70-80) kolegę, który chodził prywatnie na lekcje angielskiego do jakiegoś emerytowanego kapitana żeglugi wielkiej i korespondował w tym angielskim z ludźmi z różnych krajów. Aleśmy mu tego zazdrościli ;)
Poza tym w scenie z kelnerem wypowiedziane zostało jedno prościutkie zdanie, szkolną angielszczyzną.
ja się uczyłam angielskiego prywatnie i babcia kazała mi coś do pani w pociągu powiedzieć, to nieśmiało powiedziałam
Na Węgrzech w tamtych czasach można się było dogadać po niemiecku. A kelner prędzej zrozumiał by rosyjski niż angielski. Chyba, że też mu babcia zapłaciła.
Takie proste zdanie po angielsku kelner spokojnie mógł zrozumieć. U nich w tamtych czasach pojawiało się trochę turystów z tzw. Zachodu.
Dokładnie. O ile w podstawówce był tylko rosyjski, to już w liceum w 1983 roku miałem angielski.
Francuski? No to było raczej nietypowe dla tamtej epoki. W programie nauczania w podstawówce był chyba tylko rosyjski, reszta jeśli już to jedynie jako zajęcia dodatkowe.
Masz rację.
Nawet te dzieciaki, które uczyły się angielskiego, nie używały tego słowa. Jedynym, które było w obiegu, bez względu na znajomość jakiegokolwiek języka, było słówko "ok".
Po pierwsze to film fabularny, który rządzi się swoimi prawami, po drugie jakby film był o XV wieku w Polsce prawdopodobnie w oryginalnym języku nikt by go nie zrozumiał wg. Twoich wytycznych. W szkołach średnich w PRL był zazwyczaj język ruski, angielski, niemiecki, francuski. Nauczyciele w tamtych czasach to był TOP. Słowo ŁOŁ cię zabolało hmm. Wcześniej używało się Ło .. "ło matko" Dla mnie takie pierdoły to śmiech na sali :)
Serio nikt nie zwrócił uwagi że starsza siostra pisze zadanie młodszej długopisem :))))?
A co w tym dziwnego? Piórem pisałem tylko w pierwszej i drugiej klasie - potem (czyli gdzieś w 1976-7) już wszyscy przeszli na długopisy.
No nie wiem. Ja dopiero pisałem długopisem tak w okolicach 1989 roku, jak kończyłem podstawówkę. Wcześniej był ołówek lub pióro. Ile zużyłem tuszu to nie pomnę ,ale były tego litry przez te 6 lat.
No i ok, mogło być różnie w różnych miastach, szkołach, regionach itp. U mnie długopis bardzo szybko wszedł do użytku, a hitem w podstawówce (którą skończyłem w 1982) były długopisy czterokolorowe. Takie grubsze, z czterema wkładami, które można było na przemian wysuwać do pisania, do wyboru były czarny, niebieski, czerwony i zielony.
Moja siostra zaczynała szkołę w 1980 roku i dostała w wyprawce Zenitha 7, nikt z jej klasy nie pisał piórem, wszyscy mieli długopisy. Moja mama pod koniec liceum (druga połowa lat 60) też już pisała długopisem, chociaż wtedy jeszcze nie były powszechne. Tak więc chyba pióro w filmie może by było, gdyby akcja działa się z 10-15 lat wcześniej.